środa, 25 stycznia 2012

Kiedy halny zawieje...

Górale powiadają, że jak halny zawieje, to pani depresja przychodzi i rozsiada się w głowie człowieka. Trudno mi to ocenić, ponieważ sama mam skłonność do niej, niezależnie od tego, w jakim humorze jest właśnie bogini pogoda. Personalnie lubię, kiedy pojawia się halny. Zadziwia mnie swym rozmachem, siłą i pięknem widowiska. Daje odczuć, kto tu rządzi - przyroda, a nie mały człowieczek, uzurpujący sobie prawo do wszystkiego. Sprawia, że dziękować się chce za możliwość obserwacji spektaklu i za możliwość odczucia go na swoim ciele. Może to dziwne, ale gdy raz zdarzyło mi się biegać, a wiał ów słynny halny, czerpałam z tego podwójną radość. Podobało mi się, gdy biegnąc pod górkę musiałam się z nim mierzyć, a zbiegając siłą podmuchu pomagał  mi w szybszym powrocie. Podobało mi się, że świat wokół mnie nie był statyczny, ale wyjątkowo wzburzony i pełen dynamicznej, zarażającej swą mocą, energii. Dla mnie halny to piękna manifestacja przyrody, a nie powód do narzekania.